wtorek, 2 października 2012

PAJĄKI (seria - zwierzęta jadowite)


Zgodnie z obietnicą – w serii zwierzęta jadowite – o pająkach.
--------------------------------------------------------------

Polskie pająki nie gryzą.

A w każdym razie nie trafiają na pogotowie przypadki pogryzienia przez pająka. Przez osy tak, żmije tak. A przez pająki nie.

Nie wiem czemu ludzie jakoś tak się ich boją. Może przez przypadkowe wpadnięcia w klejące pajęczyny? Bo to nie jest przyjemne, ale i nie jest groźne.

Pająki używają jadu głównie do trawienia ofiary – wstrzykują w upolowaną muchę, czekają, i mają koktajl. Mogą też polować (niektóre gatunki) i używać jadu do zabicia ofiary. Z tym, że my jesteśmy za dużą zdobyczą i wstrzykiwanie w człowieka to dla pająka tylko strata jadu. On nie ma interesu w atakowaniu człowieka. Za to ma interes w tym by właśnie jadu nie wstrzyknąć – bo mu więcej na smaczne muchy zostanie. Dlatego pająkowi należy po prostu pozwolić uciec i już. A jak nie zauważył, że chodzi po czymś żywym, to zdjąć. I tyle.

Dla porównania: Australia ma 18 gatunków pająków, których jad zabija człowieka. Przy okazji jadowitej serii: Australia jest rekordzistą pod względem ilości gatunków zwierząt groźnych dla człowieka. Do niedawna myślałam, że mają kangury, misie koala i inne spokojne torbacze i nic więcej. A tu niespodzianka – najgroźniejsze zwierzęta są właśnie tam. Mają pająki, węże, i meduzy - po dotknięciu parzącej meduzy człowiek ginie w kilka minut w potwornym bólu. Pływa się ubrankach ochronnych - piankach, a na plażach w wodzie są siatki. Mają jeszcze krokodyle, ale one nie są jadowite. Natomiast zdarza się, że zjadają ludzi. Co roku. Miły kraj, prawda? W miastach jest bezpiecznie, poza miastem trzeba sporo wiedzieć. W porównaniu z tym Polska to kraj absolutnie bezpieczny. Kiedy ostatnio kogoś wilki zjadły? Albo niedźwiedzie? A one i tak czasem pojawią się jedynie w górach, na większości terenu Polski ich nie ma. Jadowitych zwierząt też prawie nie mamy. Polskie pająki są grzeczne. Doceniacie to?

środa, 12 września 2012

Osa cz. III – uczulenie na osę – leczenie.

Osa cz. III – uczulenie na osę – leczenie.

-------------------------
To ostatni odcinek o osie. Chyba że czytelnicy o coś będą pytać.
Z serii zwierząt jadowitych zostały nam jeszcze pająki. Będą.
-------------------------

Są dwie możliwości leczenia uczulenia na osy:
- odczulanie
- noszenie przy sobie leków

Trzecia wersja : przewlekłe przyjmowanie lekarstw, stosowane w przypadku uczuleń na trawy, czy roztocza kurzu,  - nie jest praktykowane, bo nie ma w tym wypadku sensu. Lek jest potrzebny tylko jak osa użądli, a nie przez cały czas. I to wtedy jest na ogół potrzebny w dużej dawce i często potrzebny jest ten cięższy kaliber leków, których przewlekle się nie podaje.

Przypominam, że każdy ma zaczerwienienie i obrzęk po użądleniu przez osę, tylko normalnie taki obrzęk ma kilka centymetrów, a kłopot osób uczulonych polega na tym, że odczyn jest dużo większy.


Odczulanie:
Czyli podawanie małych dawek alergenu.

Zalety: leczy przyczynę. Jak zadziała, to może zmniejszyć reakcję do rozmiarów nie zagrażających życiu.
Są w obrocie standardowe szczepionki z jadem owadów błonkoskrzydłych do odczulania. Oczywiście zleca i prowadzi lekarz i to lekarz alergolog i w dodatku w dużym ośrodku, dysponującym oddziałem pomocy doraźnej.

Wady: trwa kilka lat (tak, lat), i chodzenie do regularnie do lekarza na zastrzyk jest upierdliwe.  Należy też przez te kilka lat przyjmować leki działające doraźnie, żeby zmniejszyć odczyn poszczepienny, czasem pacjent odczynu nie ma, ale zwykle odczyn jest. Pacjent powinien być zdyscyplinowany i zdecydowany na takie leczenie. Jak nie jest, to lepiej sobie odpuścić.
Jeszcze jedna wada to, że odczulanie nie zawsze zadziała, część pacjentów nie uzyskuje efektu. Nie działa i już. Nie bardzo wiadomo dlaczego.

--
Nagrodą za kilka lat męczenia się jest wyleczenie i wolność na resztę życia (chyba że się jest tym pechowcem, co akurat na niego nie odczulanie podziałało, ale na większość osób działa)

---------------------
Strzykawka z lekiem
Zalety: wstrzykujesz i powinno zadziałać (ale i tak należy wezwać pogotowie). Teraz są dostępne jednorazowe, zapakowane, gotowe do użycia strzykawki z lekiem w środku.

Wady: Nosisz zawsze przy sobie. Jak dla mnie – to takie noszenie zawsze jest nierealne. Ludzie zapominają się przy cukrzycy i mają na ulicy omdlenia przez hipoglikemię; mi zdarza mi zapomnieć kluczy czy portfela – już widzę jakbym pamiętała o leku, który użyję raz na 10 lat. I oczywiście należy co jakiś czas wymieniać tą strzykawkę z zawartością – na świeższą,  taką, co ma dobrą datę ważności.

Leki – to jest jakieś rozwiązanie. Dla osób, które z jakiś powodów nie mogą się odczulać – jest to jedyne rozwiązanie. Może osoba, która się dusi po ugryzieniu osy, ma większą niż ja motywację, by o noszeniu strzykawki pamiętać.

-----------

Czy odczulanie może zabić? Przecież podajemy jad osy!!!
Tak, może. Ale podjemy w małej dawce, takiej podprogowej – żeby było mniej niż porcja wywołująca reakcję, i stopniowo zwiększa się stężenia, żeby wywołać tolerancję.

Właśnie dlatego, że podajemy substancję na którą pacjent jest uczulony, i można, zwłaszcza przy pierwszym podaniu, nie utrafić z dawką – dlatego obecnie odczulania prowadzone są wyłącznie w ośrodkach, które w razie potrzeby mogą prowadzić reanimację.

Masywna reakcja ogólnoustrojowa w wyniku odczulania zdarza się bardzo rzadko; po to jest standaryzacja dawek, aby tego uniknąć. A jeśli jednak, jeśli mimo wszystko zdarzyłaby się – to ośrodek dysponuje zestawem leków i sprzętu do uratowania pacjenta. Pamiętajcie, że urazy w wyniku wypadków komunikacyjnych zdarzają się częściej. Nie przesadzajmy z tym ryzykiem, ono jest, ale nie takie duże. Po lekach też, jak ktoś ma pecha, to mu się uszkodzi wątroba czy nerka, leki wcale nie są takie bezpieczne.

Wybór metody leczenia należy omówić ze swoim lekarzem prowadzącym, czasem ze względu na takie czy inne czynnki, na przykład towarzyszące choroby, któraś metoda jest bardziej wskazana, a któraś niemożliwa.


Życzę zdrowia

--------------------
Inne moje odcinki o osie oraz o zwierzętach jadowitych znajdziesz w spisie treści, w rozdziale "przyrodnicze".

wtorek, 11 września 2012

Osa II: Pytanie czytelnika: czy jestem uczulony na osy?



Osa II: Pytanie czytelnika: czy jestem uczulony na osy?

Czytelniczka pyta:
Jestem ciekawa, czy wcześniejsze użądlenie przez osę może spowodować pojawienie się silnej reakcji alergicznej przy kolejnym użądleniu? Czytałam tylko wzmianki na ten temat.

Akurat uczulenia to coś, czym się zajmowałam zawodowo, więc chętnie napiszę.

Żeby się na coś uczulić, to najpierw trzeba się z tym zetknąć, a potem organizm zaczyna wytwarzać przeciwciała, i się uczula (wytwarzanie <niepotrzebnych> przeciwciał to istota alergii).
Nie każde użądlenie prowadzi do rozwoju uczulenia. Wręcz większość osób się nie uczula, więc nie należy wpadać w panikę.

Czy to znaczy, że jeśli nigdy nie ucięła mnie osa, to jestem bezpieczna od uczulenia?

Teoretycznie…. Niby tak. Ale….
Zagwarantuj mi, że nigdy Cię nie ucięła osa, nawet we wczesnym dzieciństwie. A wczesne dzieciństwo już wystarczy, układ immunologiczny to „zapamięta”. Może po długiej przerwie użądlenie da mniejszy odczyn, ale nie można być tego pewnym.

Zagwarantuj, że nie zetknęłaś się z substancjami o podobnej budowie chemicznej, co te występujące w jadzie pszczoły i osy. A podobna budowa chemiczna wystarcza do indukcji przeciwciał, i reakcji na jad osy (o alergiach krzyżowych, właśnie takich na podobne chemicznie substancje, napisałam w odcinku „alergie krzyżowe”, jest w rozdziale „immuno”, patrz w spis treści).

Dlatego nawet pierwsze użądlenie może być już z reakcją uczuleniową.
Ale faktycznie, najprawdopodobniej to dopiero kolejne użądlenia będą dawały duży odczyn, a pierwsze będzie stosunkowo słabe, i to może nieść pewną pociechę.

A jeśli ktoś jest uczulony?
Co jest do wyboru?

Dwie możliwości
- odczulanie (weszło już jako standartowe leczenie)
- noszenie przy sobie leku na wypadek użądlenia (są do kupienia specjalne jednorazowe przygotowane i zapakowane strzykawki z lekiem na użądlenie, oczywiście działające objawowo)

Trzecie możliwe wyjście - przewlekłe przyjmowanie lekarstw, tak jak w przypadku uczuleń na trawy, czy roztocza kurzu - nie jest praktykowane, bo nie ma sensu. Lek jest potrzebny tylko jak osa użądli, a nie przez cały czas. I to wtedy jest na ogół potrzebny w dużej dawce i często potrzebny jest ten cięższy kaliber leków, takich na stany ostre, których przewlekle się nie podaje.

Postępowanie lecznicze (czy odczulać czy dać leki, kiedy i jakie) u uczulonych zawsze ustala lekarz z pacjentem, indywidualnie dla danego pacjenta.

Jeśli kogoś z czytelników interesuje, na czym z grubsza polega odczulanie, czy to boli, czy to działa, i jakie są realia leczenia użądlenia i życia w zagrożeniu u osoby uczulonej – to zapraszam do lektury odcinka: Osa III – uczulenie na osę
Wszystkie odcinki o osie z tego bloga znajdziesz TUTAJ

poniedziałek, 10 września 2012

Zwierzęta jadowite: OSA - ugryzienie a właściwie użądlenie


Osa
---------
Zwierzęta jadowite, oto obiecany ciąg dalszy.

Przy okazji: wiecie. czym się różni pszczoła od osy?
Bo pszczoła ma miód.
A Osama Binladen.

(i bardzo młodzi czytelnicy bloga pewnie nie będą wiedzieli o co chodzi w tym dowcipie)

-----
Użądlenie przez osę
Użądlenie przez osę skutkuje opuchlizną wielkości kilku centymetrów i w zasadzie nie jest zagrożeniem życia, z dwoma wyjątkami(, które omawiam kilka akapitów dalej).

Żądli, a nie gryzie.
Żądło jest w odwłoku i przez nie jest wstrzykiwany jad.

Różnica między pszczołą a osą:
Z punktu widzenia skutków ugryzienia: żadna.

Puchnie podobnie szybko. Wielkość odczynu podobna. Jak ktoś jest uczulony na osę, to zwykle jest i na pszczołę. Po osie nie zostaje żądło, a po pszczole zostaje, bo pszczoła żądli tylko raz, i ginie po użądleniu. Niemniej dla użądlonej osoby obecność żądła lub jego brak nie ma większego znaczenia, bo i tak to, co miało być wstrzyknięte, to już zostało wstrzyknięte.
Ze względu na zachowanie owadów: częściej spotykamy osy, a pszczoły to raczej w pobliżu pasieki. I osa, ze względu na możliwość wielokrotnego żądlenia, może być nieco bardziej chętna do żądlenia niż pszczoła. Generalnie oba owady przylatują, bo chcą coś zjeść. Żądlą jeśli bronią siebie (na przykład przypadkowo naciśnięte), albo jeśli bronią gniazda.
Jeśli chodzi o wygląd owadów to pierwsze, zgrubne rozróżnienie to, to że osa ma wyraźniejsze paseczki, a pszczoła ma bardziej stonowane kolory – ale zasada postępowania jest taka sama: jeśli widzimy owada w paski – należy aktywnie unikać kontaktu z tym owadem.

UWAGA: jeśli wyleciała na nas chmura owadów z czegoś co poruszyliśmy - należy natychmiast zwiewać.

Użądlenia mnogie
Liczne użądlenia mogą u zdrowej osoby skutkować opuchlizną całego organizmu i śmiercią.
Na pocieszenie: to się rzadko zdarza, żeby się zetknąć z gniazdem, i zwykle zdąży się uciec, jeśli się zareaguje szybko.

Użądlenia pojedyncze
Kiedy pojedyncze użądlenie może kończyć się śmiercią (TAK, ŚMIERCIĄ CZŁOWIEKA):
1. - kiedy ktoś jest uczulony na jad osy, ponieważ wtedy opuchlizna jest dużo większa niż kilka centymetrów, i w przypadku obrzęku uogólnionego, w tym obrzęku dróg oddechowych - pacjent się dusi. Osoby uczulone uzyskają wytyczne: co robić przy użądleniu i jakie leki podać - u swojego lekarza prowadzącego. Każda osoba uczulona powinna się dowiedzieć jak zadbać o siebie przy użądleniu i jak postępować, żeby przeżyć. Wskazówki mogą się różnić u różnych pacjentów.
2. - kiedy ktoś (zdrowy i nieuczulony) zostanie użądlony w język albo w gardło. Zwykle przy przypadkowym spożyciu osy z pokarmem. Wtedy te kilka centymetrów opuchlizny przypada akurat w rejonie gdzie obrzęk zatka drogi oddechowe. Zwłaszcza przy ugryzieniu w głębi buzi, w tył, czyli w nasadę języka.
Jeśli ugryzienie będzie nie z tyłu tylko z z przodu, w czubek języka, to język spuchnie i trudno będzie mówić, ale jest szansa, że obrzęk nie zamknie drogi oddechowej.

Tak, to nie pomyłka. Osoba zdrowa, nie uczulona na jad osy, może umrzeć w wyniku użądlenia przez osę, jeśli osa ugryzie w język w głębi buzi.

To się generalnie rzadko zdarza, ale może się zdarzyć. Co wtedy należy zrobić? Należy zrobić tracheotomię. Tracheotomia, czyli rozcięcie tchawicy – bo tyle znaczy ta nazwa łacińska – to zabieg, który pozwala dostać się do tchawicy, rejonu gdzie droga oddechowa ma ścianki wzmocnione chrząstką, i obrzęk tak łatwo jej nie zamknie, dzięki sztywnym chrząstkom. Powyżej tchawicy jest krtań i miękkie tkanki gardła, one puchnąć zamkną światło drogi oddechowej. Po prostu, tak po inżyniersku, należy ominąć zwężenie i blokadę.

Trochę to drastyczne, bo to oznacza cięcie wykonywane na szyi. Nie każdy będzie umiał – a warto się nauczyć, w którym miejscu ciąć. Warto umieć, tak na wszelki wypadek. I teraz pociecha dla co wrażliwszych czytelników, którzy nie wyobrażają sobie że mogą rozciąć czyjeś ciało, zwłaszcza na delikatnej szyki: na szczęście jest spora szansa, że zanim osoba ugryziona spuchnie aż tak, że się zatka – to zdąży przyjechać karetka – bo puchnięcie zajmuje trochę czasu.

Życzę, by nigdy nikt nie potrzebował ani robić tracheotomii, ani wzywać karetki do osoby użądlonej w buzię. Użądlenie płytko, w pobliżu ust, nie powinno być niebezpieczne, najgorzej jak użądlenie jest w głębi buzi, niemniej na wszelki wypadek dobrze wezwać pogotowie w każdym użądleniu w buzię - lub na pogotowie się udać samemu, jeśli mamy możliwość szybkiego dotarcia samodzielnie.

Użądlenia w inne części ciała, jeśli się nie jest uczulonym, to nie są tak spektakularne. Wręcz poza niewielką opuchlizną nic się nie dzieje.

---
Wszystkie odcinki o osie z tego bloga znajdziesz TUTAJ

wtorek, 4 września 2012

Pytania czytelnika (o grupach krwi i ojcowstwie)

Dostałam mail z pytaniem:
Pewna sprawa nie daje mi spokoju i chyba tylko Pani może mi odpowiedzieć na moje pytania dotyczące nurtującej mnie kwestii.
Otóż, jeżeli dziecko (tu został podany wiek dziecka i płeć) ma grupę krwi B, matka grupę A, natomiast ojciec grupę O, to czy jest możliwe, że to jest jego dziecko, czy w ogóle to wyklucza, iż on jest ojcem.
Bardzo proszę o odpowiedź, jest to dla mnie sprawa decydująca o mojej przyszłości.
Odpowiadam:
Jeśli jest to sprawa autentyczna i decydująca o przyszłości  - to koniecznie, ale to koniecznie należy upewnić się, że ma się prawidłowo zbadaną grupę kwi wszystkich osób biorących udział w rozważaniu. Nie wystarczy np. wypis ze szpitala z podaną grupą.

Jeśli mamy to sprawdzone to jeszcze należy zastanowić się czy wśród przodków nie ma osób z Indii - żeby wykluczyć grupę zero-Bombay, maskującą antygen B, który się może ujawnić u dziecka. Zarówno od strony matki, jak i ojca. Jeśli wykluczyliśmy Bombay:

Tak. Tak jak pisze czytelnik: z matki A i ojca zero - NIE ma szansy urodzić się dziecko z grupą krwi B.

Przypominam: zanim wpadniesz w emocje, drogi czytelniku, koniecznie sprawdź czy masz prawidłowe dane o grupach krwi wszystkich zainteresowanych osób!!!   Bywa, że potrzebne są dodatkowe badania i cała sprawa rozwiązuje się w ten sposób, że ktoś został niedodiagnozowany i wcale nie ma zero tylko np B, a skoro nie potrzebował krwi, to nikt nie przeprowadził dokładnej diagnostyki - i została jakaś pojedyncza  informacja o krwi pępowinowej przy urodzeniu - a tu się zdarzają błędy, bo dziecko nie wytwarza przeciwciał i jego krew może nie dawać aglutynacji z surowicami wzorcowymi. Takie dane to za mało do wykluczenia ojcostwa.

Jak najprościej (i za darmo) sprawdzić sobie grupę krwi? 
Oddać krew honorowo w punkcie krwiodawstwa, i poprosić o podanie grupy krwi - robią to bezpłatnie dla dawców, i wtedy jest badane starannie i dwukrotnie z niezależnej próbki. 
Badanie dwukrotne z niezależnej próbki jest warunkiem prawidłowego określenia grupy krwi. Jedna próbka to mała daweczka pobierana przed oddawaniem w celu sprawdzenia stanu zdrowia i parametrów krwi, a druga próbka to ta duża, oddawana do worka do przetoczeń. 
Należy namówić na oddawanie wszystkich zainteresowanych. Bez oddawania krwi takie badanie jest możliwe, ale jest płatne (nie jestem pewna w jakich przypadkach NFZ przewiduje refundację takiego badania, ale można zrobić bez NFZ i bez skierowania, na życzenie pacjenta - odpłatnie).

Warto też skorzystać z porady przychodni genetycznej, bo czasem zdarzają się niepełne ekspresje genu, chociaż przy układzie ABO to mało prawdopodobne, ale zanim kogokolwiek oskarżymy o cokolwiek (i rozbijemy rodzinę) - należy mieć absolutną pewność, że rzeczywiście jest o co oskarżać.
Jeśli analiza grup krwi nie daje odpowiedzi - to można zastosować badania DNA, droższe, ale dające dużo dokładniejsze wyniki. W przychodni doradzą czy należy je w danym przypadku zrobić.

Adopcja
I tu jednocześnie mamy odpowiedź na pytanie czy i kiedy mówić dzieciom adoptowanym, że są adoptowane: mówić najpóźniej wtedy, kiedy w szkole uczą o grupach krwi. Dla dziecka przemyślenie krzyżówki krwi własnych rodziców jest  czynnością oczywistą i odruchowo wykonywaną.

sobota, 11 sierpnia 2012

KLESZCZ


Kleszcze ludzkie

----------
Odcinek powstał w odpowiedzi na wyraźne zapotrzebowanie zgłaszane przez czytelników. 

Siedzę teraz z dala od cywilizacji i nie mam dobrych lekarskich książek o kleszczach przy sobie, a jestem w kropce. Jestem w kropce, bo mnie na studiach to uczyli, że ludzki kleszcz jest czarny. Oraz oprócz tego jest jeszcze kleszcz zwierzęcy, który jest trochę większy i ma czerwoną pupkę. A tymczasem jak zaglądam na źródła netowe, to tam jest kompletnie inny podział i czuję się nieco zagubiona w kwestii gatunków i koloru pupki. Głównie zagubiona formalnie – w kwestii nazwy gatunkowej, bo pod względem praktycznym podział na ludzkie czarne (wyjmowane z siebie czy znajomych) oraz czerwone zwierzęce (wyjmowane z kota, czy psa) bardzo mi się sprawdza i nie przyszło mi do głowy kiedykolwiek poddawać w wątpliwość tego podziału. Dlatego proszę się nie dziwić, jeśli pojawi się tu jakieś uzupełnienie odnośnie dostępnych gatunków kleszczy. Natomiast skoro czytelnicy pytają, to już teraz napiszę co robić z kleszczem wbitym w człowieka – bo z każdym robimy to samo, niezależnie od koloru pupki.
----------

Co robić z wbitym kleszczem?
Wyjąć.

Jak wyjąć?
Skutecznie.

Ja nie żartuję. Można dowolną metodą, byle człowiek został w miarę w całości, a kleszcza nie było.

Techniki wyjmowania
Przedstawię 4 techniki wyjmowania (a na pewno można na jeszcze inne sposoby):

1. Zdrapać paznokciem,
To technika raczej do ćwiczenia na sobie niż na kimś, bo samemu lepiej się czuje, jak mocno można drapnąć. No i dobrze, żeby kleszcz siedział dość płytko. Zaletą jest to, że można szybko i bez dodatkowych akcesoriów

2. Zdrapać igłą lekarską
Ja osobiście najbardziej lubię wyjmować kleszcze igłą lekarską, bo jest czysta, i ma dobrą końcówkę, taką ściętą, i bokiem tego ścięcia mogę kleszcza jednym sprawnym ruchem zdrapać. Mam wprawę, wypracowaną na sobie, bo bardzo mnie kochają kleszcze.

3. Pęsetka
Należy mieć taką pęsetkę z końcówką wygiętą, która obejmie kleszcza blisko od strony skóry; a nie płaską, która kleszcza zgniecie i wyciśnie zawartość w skórę, a główki nie chwyci, bo przeszkadza pupka.
  techniką wyjmuję kleszcze osobistemu kotu, bo jemu igłą nie ma czasu gmerać. Jego jest trudniej niż człowieka namówić, żeby się odpowiednio nadstawił, dał naciągnąć skórę, i jeszcze dał w niej podłubać. No i sierść utrudnia dostęp. Liczy się szybkość zabiegu – i w efekcie, niestety, często nie chwytam dostatecznie nisko i zostaje resztka, do której nie mam już jak się dobrać, a zniecierpliwiony pacjent zwiewa na czterech łapkach. I wyraźnie zwierzaka swędzi taka pozostałość. Pęseta chirurgiczna, z „ząbkiem”, ułatwia chwytanie i rwanie – i przyspiesza akcję.

4. Patencik do wyjmowania
Coś przypominającego szydełko ze szparką, która ma objąć kleszcza. Wsadza się końcówkę pod kleszcza od strony skóry, szparka obejmuje kleszcza. Nie używałam. Osoba, która używała w stosunku do swoich pacjentów (ludzkich, licznych) była zadowolona. Do kupienia w aptekach.

Inne:
Jakieś drastyczne pomysły w stylu wypalania są „strzelaniem z armaty do muchy” i będą prowadziły do niepotrzebnego uszkodzenia skóry. Proszę nie demonizować kleszcza, drzazgę też można sobie samemu wyjąć, to i kleszcza można.

Kleszcz już wyjęty. Co dalej?
Nic. Zrobione.
Przetrzeć miejsce po kleszczu czymś odkażającym i tyle. Nie zaklejać, zostawić. Obserwować czy się nie zrobi rumień, który się będzie powiększał i rozłaził, zwłaszcza taki blady w środku a z czerwoną obwódką. Obserwować przez 3 tygodnie po wyjęciu. Ten rumień to objaw boreliozy, i jeśli się pojawi, to trzeba będzie poleczyć antybiotykiem, ale większość ugryzień nie skutkuje boreliozą, tylko znika i już. Zaobserwowanie rumienia boreliozy i poleczenie jest ważne; niemniej póki się nie zarumieni, to nie ma nic, co można ZROBIĆ, należy czekać. W każdym razie kiedy kończyłam studia, to nie było żadnego leczenia „na wszelki wypadek”, tylko dopiero jak była choroba.

EDIT: podobno pojawiły się metody badania tego wyjętego kleszcza, pod względem zawartości czynników chorobotwórczych. Zalety: dowiemy się, czy potrzebujemy się leczyć, od razu, wada: dodatkowy koszt finansowy.

Borelioza i inne choroby odkleszczowe.
O chorobach przenoszonych przez kleszcze będzie w oddzielnym odcinku, bo to dłuższa opowieść. Ale większość ugryzień kończy się bez żadnych konsekwencji. Kleszcz musi być zarażony, żeby coś przekazać, a i to nie znaczy, że przy każdym ugryzieniu przekaże. 
Każdy może sprawdzić w Sanepidzie, czy w jego miejscu zamieszkania jest zwiększone ryzyko przenoszenia chorób odkleszczowych i rozważyć ewentualne szczepienia;  (te dane zmieniają się co jakiś czas). Niemniej większość Polski ma małe zagrożenie chorobami odkleszczowymi, czyli ma zdrowe kleszcze. Nie sądziłam że będę pisać o zdrowiu kleszczy…. No dobrze, trochę się podśmiewam, to taki skrót myślowy, tak dokładniej to kleszcz tylko przenosi, a nie choruje nawet jak przenosi. Ale to ładnie brzmi „zdrowe kleszcze” i oddaje intuicyjny sens niniejszego odcinka. Przecież właśnie z powodu przenoszonych chorób kleszcze budzą tyle emocji.

wtorek, 7 sierpnia 2012

ŻMIJA. (seria: zwierząta jadowite)

Zwierzęta jadowite – żmija

-------------------------------------------------------------------------
Kolejny odcinek z serii o zwierzętach, które wytwarzają jad.
-------------------------------------------------------------------------

NAJWAŻNIEJSZE:

Żmija nie ma interesu w gryzieniu człowieka.
Pozwólmy jej uciec.
Atakuje przestraszona lub rozdrażniona, na przykład przypadkowym nadepnięciem, a człowiek jest zbyt dużą zdobyczą, by miała interes w kąsaniu. Co więcej: jad żmii nie zabije dorosłego człowieka.

Jad żmii nie zabije dorosłego człowieka.
Owszem, osoba dorosła ugryzienie przechoruje, ale nie powinno jej zabić, jeśli dorosły jest w miarę zdrowy i został ugryziony typowo, czyli w nogę. Najczęściej ugryzienia są w nogę, jeśli przez nieuwagę na żmii się stanie, ewentualnie usiądzie.

Nie zakładać żadnych opasek
Po ugryzieniu nie zakładać żadnych opasek uciskowych, bo tylko przyspieszą martwicę kończyny. Opaska sama w sobie powoduje martwicę, trzeba poluzowywać co jakiś czas by dopływała krew; a jeśli dodać jad żmii do kompletu (który też uszkadza), to możemy mieć zupełnie niepotrzebnie amputację kończyny. Żadnych opasek. Zostawić tak jak jest, nie wysysać, nie nacinać, tylko zadzwonić po pogotowie (można na numer alarmowy). Dzwoniąc zastanowić się, gdzie będzie dobry dojazd (lub dolot i lądowanie dla helikoptera), żeby mogli szybko zabrać pogryzionego pacjenta i dostarczyć do ośrodka z surowicą na jad żmii. Na pogotowiu będą wiedzieć, gdzie jest surowica i gdzie odwozić.

Czy musi być surowica?
Dla pokąsanego dorosłego i zdrowego niekoniecznie. Dla osoby chorej, lub dziecka – warto podać, i wtedy ten szybki dojazd pogotowia do pokąsanego jest szczególnie ważny. Jednak dla uspokojenia:
- Nie każde ugryzienie oznacza wpuszczenie jadu. Żmija generalnie nie ma interesu w pozbywaniu się jadu bez sensu, na za dużą ofiarę. Tylko w samoobronie i zagrożeniu życia będzie bronić się wszystkim co ma. Jeśli niedawno ugryzła but innego turysty, to może nie mieć jadu i nie wstrzyknąć.
- Pokąsań przez żmiję jest w Polsce notowanych mało. I zwykle nie kończą się śmiercią. Jesteśmy  naprawdę stosunkowo bezpiecznym krajem – właściwie bez groźnych zwierząt, ani krokodyla, ani nic z jadem na śmierć, a tych mocno trujących roślin, to też nie ma tak dużo.

Jak się ustrzec ukąszenia
- Jak się złazi ze szlaku – to należy nosić zakryte buty. A jak się idzie po szlaku, to należy patrzeć gdzie się staje i gdzie się siada – i to powinno generalnie całkiem dobrze wystarczyć. Po prostu zdrowy rozsądek.
- Jeśli żmija, którą widzimy, jest duża, czarna i ma żółte plamki za oczami – to to nie jest żadna żmija, tylko zaskroniec; który jest śliczny, niejadowity i chroniony, dlatego należy również zostawić go w świętym spokoju. Zaskrońce, zwłaszcza małe, miewają barwy butelkowo-zielone z żółtymi plamkami za oczami – prześliczne.
- Jeśli widzimy jakiegokolwiek węża, żmiję czy nie żmiję, należy dać mu uciec.

Czy żmija zawsze ma zygzak?
Nie zawsze, może być ciemna i zygzak będzie niewidoczny.

Czy ugryzienie zawsze zostawia ślad?
Tak. Nie ma dziurek – nie ma ugryzienia. To nie kobra, nie pluje jadem w oczy, nic takiego polska żmija nie robi, w każdym razie przy normalnym traktowaniu, bo gdyby ktoś wpadł na pomysł torturowania zwierzęcia, to mam nadzieję, że jednak uda jej się jakoś napluć…

Natomiast w sytuacji, kiedy słyszycie wrzask swojego dziecka i widzicie uciekającego nieokreślonego węża, to należy dziecko spokojnie obejrzeć. Jak nie ma dziurek, to nie ma jadu. W razie wątpliwości co do tego, skąd pochodzi świeża dziurka w dziecku – lepiej zadzwonić po pogotowie, lub się tam udać. Proszę pamiętać, że to, że dzieciak spotka żmiję, jest dużo mniej prawdopodobne, niż to, że spotka go na przykład upadek z huśtawki. A nawet jak spotka żmiję, to żmija nie ma interesu w tym by gryźć.

Uczyć szacunku dla zwierząt. (I o fotografowaniu żmij.)
Dzieciom – jeśli się spotka żmiję – warto pokazać i to że ona jest zdenerwowana, i to że ona chce uciec, i  to że należy pozwolić jej się oddalić. Zabieganie jej drogi, żeby zrobić zdjęcie, nie jest mądrym zachowaniem. Nie mówię, żeby nie robić zdjęć. Czemu nie. Tylko dobrze jest pozostawić jej możliwość ucieczki, oraz używać zooma w aparacie, żeby nie podchodzić za blisko. A jak chcemy podejść coraz bliżej – to pozostawiona droga ucieczki umożliwi jej oddalenie się, jak już będzie ponad jej wytrzymałość - i zmniejsza to szansę na pogryzienie fotografa. Pomysły w stylu drażnienia żmii, zwłaszcza przy dziecku, mogą skutkować ugryzieniem, i to nawet nie tyle chodzi mi o dorosłego, który umie ocenić sytuację i pewnie zachowa bezpieczny dystans – co raczej o dziecko, które może zechcieć powtórzyć wątpliwą „zabawę” samodzielnie. A niekoniecznie umie ocenić sytuację.


Należy dać zwierzęciu spokój. Żmija, sama z siebie, nie prowokowana, nie atakuje. Za to zwykle bardzo się boi.

--------
W kolejnych odcinkach będzie o:
- pszczołach, osach, szerszeniach;
- pająkach.

Wszystkie opublikowane odcinki o zwierzętach jadowitych można znaleźć w spisie treści w rozdziale PRZYRODNICZE.

niedziela, 15 lipca 2012

Zwierzęta jadowite – rzęsorek


Rozpoczynam serię o zwierzętach, które wytwarzają jad. W kolejnych odcinkach będzie o:
- żmii;
- pszczołach, osach, szerszeniach;
- pająkach.
--------
Rzęsorek – bo tak się nazywa bohater tego odcinka - to jedyny w Polsce ssak jadowity, z rodziny ryjówek, i są dwa gatunki: rzęsorek rzeczek i rzęsorek mniejszy, które podobno bardzo trudno odróżnić. Poluje na małe zwierzątka używając jadu. Wygląda podobnie jak myszka, i to mała myszka; rzęsorki to małe zwierzęta i nie atakują człowieka. Jesteśmy za dużą zdobyczą. Na zdjęciu widać mój kciuk i fragment dłoni, to dobrze oddaje proporcję.

To dlaczego o tym piszę, skoro człowieka nie atakuje? Dlatego, że nie mamy zbyt wielu zwierząt używających jadu, więc warto o tym wiedzieć, że takie zwierzę istnieje. Bo to rzadkość. Często zetkną się z rzęsorkiem jedynie właściciele polujących kotów, szczególnie jeśli w pobliżu kota jest rzeka.

Rzęsorek żyje nad brzegami rzek, chętnie na piaszczystych brzegach i żywi się żabami, małymi rybkami.

Grzbiet ma czarny, i boki ciała też, natomiast brzuch biały. Bardzo charakterystyczny jest wydłużony pyszczek, najlepsza cecha rozpoznawcza.

Czy kot się może zatruć, jak zje rzęsorka?
Dobre pytanie, sama się nad tym zastanawiałam. Koty chętnie polują na rzęsorki, chyba nie odróżniają ich od myszy. Próba biologiczna (jednoorganizmowa, na moim kocie) nie zadziałała, bo mój kot nie zjadał rzęsorków. Ważne: przeciwieństwie do myszy, które na ogół zjada. Rzęsorki zostawia - chyba że są bardzo młode, to zjada, wręcz z entuzjazmem. Ale młode osobniki wszystkich jadowitych zwierząt powinny nie mieć wykształconych gruczołów jadowych, bo młode, nie mające do końca kontroli nad sobą mogłyby pozabijać siebie i rodziców - takie zwierzę długo by nie pożyło jako gatunek.
Nie sądzę by ilość jadu w dorosłym rzęsorku miała zabić kota, bo przeznaczona jest do upolowania dużo mniejszej zdobyczy - ale czy kot po zjedzeniu rzęsorka się nie pochoruje od tej niewielkiej ilości –nie wiem. To jest pytanie do weterynarza (ciekawe czy o tym uczą weterynarzy?).

A jeśli rzęsorek ugryzie człowieka?
Mało prawdopodobne. Należy pamiętać, że rzęsorek nie ma absolutnie żadnego interesu w gryzieniu człowieka i w jego sytuacji jest to jedynie bezsensowne marnowanie jadu. Mówię o normalnym traktowaniu zwierzęcia, czyli przypadkowym kontakcie. A nie o pomysłach typu wzięcie zwierzaka w rękę i znęcanie się – bo wtedy to każde zwierzę ugryzie w ramach obrony; (a osobom przejawiającym takie zachowania sugeruję by zgłosiły się do psychiatry lub psychologa, bo może on pomoże na taką przypadłość, obecnie według prawa – karalną).

Normalnie rzęsorek przed człowiekiem ucieka. Podobnie jak inne polskie zwierzęta jadowite, bo dla wszystkich człowiek jest za dużą zdobyczą, nawet żmija, jeśli nie została nadepnięta ani się na niej nie usiadło, bo wtedy to już broni się wszystkim, co ma – żmija też, jeśli tylko może,  wybiera ucieczkę (dajcie jej szansę!).
W trakcie studiów medycznych niż spotkałam doniesień o ugryzieniu człowieka przez rzęsorka.

Proszę nie mylić rzęsorka z rzęsistkiem. Niektórym myli, bo podobne nazwy. 
- Rzęsorek: ssak, z rodziny ryjówkowatych, wygląda jak mała czarna myszka z długim ryjkiem.
- Rzęsistek: pierwotniak, widoczny po powiększeniu, wywołujący schorzenie układu rozrodczego. Więcej o nim w rozdziale trudne tematy, w specjalnym odcinku o rzęsistku.


O jadowitych zwierzętach - kolejne odcinki wkrótce, szukaj w rozdziale PRZYRODNICZE.

sobota, 14 lipca 2012

Przypalone = nie jeść. Akroleina.


„Lepiej zjeść i odchorować,
   niż by miało się zmarnować”
          (!!! NIE !!!)

Tak mówi przysłowie, a dokładniej ta forma literacka, to lepiuch, zwany lepiej też lepiejem –  dwuwiersz, gdzie pierwszy wers zaczyna się od słowa „lepiej”, a drugi od „niż”, lub „niźli” , i ma po 8 sylab w wersie. Wracając do przypalonego:


Czy dobrze jeść przypalone?

Przypalony tłuszcz może zawierać akroleinę, aldehyd o silnych właściwościach rakotwórczych, który powstaje w wysokich temperaturach. Akroleina jest dawno poznana i dobrze zbadana, była używana jako gaz bojowy.


Ale zrumieniona skórka jest najsmaczniejsza!

Zrumienione, to nie to samo, co przypalone.


Czy przypalony tłuszcz może zawierać inne „niespodzianki”?

Pewnie tak. Wszystkie te związki, które mają nienasycone wiązania są nietrwałe i łatwo mogą się przekształcać w czasie obróbki cieplej (dlatego napisałam odcinek „nie smażyć dziewicy” – o olejach „virgin”, czyli olejach dziewiczych, czyli pierwszego tłoczenia – bo widziałam jak ludzie biorą „virgin” bo uważają, że to zdrowiej, a potem na tym „virgin” smażą. „Virgin” się łatwo przypalają).
A już wiedza o akroleinie wystarczy, żeby nie jeść przypalonego.


------
A teraz pozwolę sobie na mały lepiej własnej produkcji:

„Lepiej zjeść mniej, ale zdrowo,
niż narażać się rakowo.”

 
 Więcej o nowotworach w odcinku Co to jest rak?

Spleśniałe jedzenie może być rakotwórcze.


A jeśli spleśniało tylko trochę?

Pleśnie mogą wytwarzać substancje rakotwórcze.
Nawet, jeśli jedzenie spleśniało tylko trochę, to pleśń wpuszcza produkty przemiany materii w podłoże – w tym przypadku podłożem będzie właśnie jedzenie. I cały obiekt jadalny, na przykład jabłko, albo dżem w słoiku, może zawierać substancje, które jedna mała pleśń rosnąca z boczku wypuściła. Nie wystarczy usunięcie włochatego kożuszka, czy wykrojenie spleśniałego kawałka.


!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
PRZECHOWYWANIE

Lepiej żeby jedzenie trochę wyschło, albo trochę zwiędło – niż żeby trochę spleśniało.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Poniżej dwa pomysły „zapobiegawcze” – uwaga, należy je zastosować PRZED spleśnieniem.

Chleb
Jeśli chcemy zapobiec pleśnieniu to przy przechowywaniu, na przykład na wyjeździe, można przedłużyć „żywot” chleba przez opalenie powierzchni: wystarczy chwilę potrzymać chleb nad ogniem. Zanieczyszczenia na na powierzchni chleba biorą się z powietrza, lub dotknięcia brudną ręką. W tym bakterie i zarodniki pleśni. Opalenie je zniszczy. Opalany chleb bardzo miło pachnie piekarnią.

Wędlina
Wędlinę, jeśli jest w kawałku, można obsmażyć z wierzchu na patelni, lub podobnie jak chleb: nad ogniem. Zarodniki i drobnoustroje z powierzchni, tam gdzie ich najwięcej, zostaną zniszczone. Obsmażana wędlina zwykle przyjemnie pachnie i jest ładnie zrumieniona (ale nie należy przypalać!!!).

-----
Inne odcinki o czynnikach rakotwórczych i jak ich unikać – znajdziesz w rozdziale z odcinkami o raku.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Okulary – przeciwsłoneczne: o filtrach UV

Okulary – przeciwsłoneczne, czy z filtrem UV?

Ciut prowokacyjne pytanie, bo każdy powie: ależ przecież przeciwsłoneczne muszą mieć filtr UV! Niby – teoretycznie – to logiczne. A w praktyce? A różnie bywa, poczytajcie, zapraszam.

Kiedyś każde okulary były z filtrem UV, bo były szklane. Szkło odfiltrowuje promieniowanie UV. A konkretnie UV B, czyli ten zakres, który opala, i jednocześnie ten uszkadzający dla plamki żółtej (plamka żółta, to ten najcenniejszy i najlepiej widzący obszar siatkówki w oku).  Obecnie standardem są okulary plastikowe, dużo lżejsze i nie obciążające nosa. Okulary „zerówki” (zero dioptrii), używane jako przeciwsłoneczne, te mogą mieć cieńsze szkło, bo nie potrzeba nadawać im krzywizn soczewki korekcyjnej. Ale plastik nie odfiltrowuje UV.

I właśnie tymi okularami przeciwsłonecznymi się zajmiemy. Obecnie, żeby okulary chroniły przed promieniowaniem UV to powinny mieć dokładany filtr UV. Filtr UV tp nie jest to samo, co zaciemnienie – zwykle dostępne są zaciemnienia w 50 lub 75 procentach, czasem większe. (Zważywszy na to że oko ma zmienną czułość na światło – to przyciemnienie większe niż 75 procent to wcale nie jest aż tak dużo. Oko sobie czułość przestawi). Natomiast to zaciemnienie światła widzialnego nie musi zdejmować z widma promieniowania UV.

Co więcej – w dobie tanich podróbek, byle jak robionych należy spodziewać się na ulicznych straganach zalewu taniego byle jakiego plastiku, z najtańszym przyciemnieniem i dużymi napisami o filtrach, których tam wcale nie ma. Lepszym źródłem będą okulary kupowane u optyka, z gwarantowanym filtrem, choć w dobie tych tanich podróbek zastanawiam się na ile gwarantowanym… Ale lepszego pomysłu niż „u optyka” nie mam.

A po co w ogóle filtr UV?
Żeby się zwyrodnienie plamki żółtej nie robiło. Taka choroba. Zwykle objawy pojawiają się w starszym wieku, ale zbieramy sobie uszkodzenia przez całe życie. Lepiej zebrać mniej.

!!! UWAGA !!!
ZŁY FILTR w okularach przeciwsłonecznych jest GORSZY niż BRAK filtru!!!
Dlaczego?

Bo przez rozszerzoną przez przyciemnienie źrenicę wejdzie więcej promieniowania UV.

A jeśli nie mamy ochrony oka, to trochę promieniowania zatrzymuje źrenica, zwężona w silnym świetle. Przez to, że zwężona, to tak samo, jak ogranicza dojście zwykłego światła do dna oka, tak samo zmniejsza ilość docierającego promieniowania UV.
A zły filtr to nie dość, że oczu nie chroni, to jeszcze zrobi gorzej, bo rozszerza źrenicę eliminując nie eliminując UV i więcej UV dociera do na plamki żółtej.

Jak mamy nosić kiepskie okulary przeciwsłoneczne to już lepiej wcale.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Co to jest rak?


Co to jest rak?
Rakiem nazywamy taki nowotwór, który wywodzi się z komórek skóry lub błon śluzowych. Tak to fachowo jest zdefiniowane. Ale potocznie rakiem nazywany jest każdy nowotwór, nie tylko taki wywodzący się z nabłonka i właśnie o takim „każdym” nowotworze chcę opowiedzieć. I z nabłonka, i nie z nabłonka.

Co to jest nowotwór?
To proste. Nowotwór to takie komórki, które zapominają umrzeć.
Naprawdę. Każda komórka ma wpisaną informację, w co ma się różnicować i kiedy umrzeć. Jak komórka „zapomni”, że ma umrzeć, i do tego jeszcze się rozmnaża – to wtedy mamy nowotwór.

Jak to „zapomni” umrzeć? Przecież komórka nie pamięta.
Słusznie, to uproszczenie. Dokładniej: chodzi o sytuację, gdy w komórce uszkodzi się obszar z informacją, że ma umrzeć. Wtedy nie umiera. Naturalna, planowa śmierć komórki ma nawet swoją nazwę: apoptoza. I dzięki temu, że komórki w odpowiednim czasie umierają, to naskórek nam się złuszcza, a komórki krwi mamy nowe w miejsce starych, ale też na przykład w brzuchu matki u dziecka rozdzielają się palce – a rozdzielają się dzięki temu, że komórki pomiędzy palcami umarły. To kluczowy proces dla prawidłowego funkcjonowania organizmu: to, że komórki obumierają wtedy, kiedy potrzeba.

A teraz:
Skąd się bierze nowotwór? A dokładniej:
Skąd się bierze uszkodzenie tego obszaru genomu, w którym jest informacja o śmierci?

Mamy kilka możliwości:
- z przypadku – układy biologiczne nie są idealne i enzym od powielania nici DNA czasem się myli i źle wstawi kolejną „cegiełkę” w nić. Rzadko się myli, ale się zdarza.
- z braku mechanizmów naprawczych – ponieważ układy biologiczne nie są idealne, to mamy w komórkach zestaw mechanizmów do naprawiania DNA. Tak fizjologicznie, normalnie, mamy układ, który sprawdza czy nici pasują do siebie i czy dobrze się powieliły.  Jak ten system jest uszkodzony, to błędy pojawiają się częściej i  nowotwory pojawiają częściej. Jest nawet taka konkretna choroba polegająca na uszkodzeniu enzymu naprawczego a objawy są takie, że pacjent z tą chorobą ma dużo częściej nowotwory.
- z promieniowania (kosmicznego, promieniotwórczych pierwiastków w ziemi, promieniowania sztucznego, np. rentgenowskiego)
- z uszkodzenia DNA w wyniku działania wirusów (one nie mają swojego metabolizmu, wszczepiają się w DNA komórki, i wszczepiając mogą uszkodzić)
- z wchłaniania substancji, które lubią uszkadzać DNA (w jedzeniu, lub wdychając z powietrzem)
- z kontaktu z substancjami, które są nietrwałe chemicznie, i w przypadku złego przechowywania, czy złej obróbki kulinarnej, czy w wyniku metabolizmu w organizmie – przekształcają się do substancji rakotwórczych.
- z przekazanego w genach uszkodzenia, lub obszaru niestabilnego, które sprawiają, że w pewnym momencie komórka jakiejś tkanki „wariuje”, i rozmnaża się bez ładu, składu, a do tego zapomina umrzeć i niszczy gospodarza.
- Jeszcze jednym mechanizmem zwiększenia ilości nowotworów jest uszkodzenie układu kontrolnego, zabijającego nowotwory – a mamy taki. To układ immunologiczny, on z nowotworami walczy i generalnie wygrywa. Spytacie, że jak to wygrywa, skoro od czasu do czasu ktoś choruje na nowotwór? Odpowiem, że wygrywa, bo właśnie mamy te wykrywalne nowotwory  tylko od czasu do czasu. Osoby z osłabionym układem immunologicznym mają nowotwory częściej, bo ich układ immunologiczny częściej je przepuszcza.

Co zrobić, żeby nie mieć nowotworu?
- żyć w czystym
- jeść zdrowe
- wysypiać się 
- nie stresować
- a jeśli się zdarzy choroba wirusowa, to się nie forsować tylko położyć do łóżka i leżeć plackiem żeby sobie spowolnić metabolizm (więcej w odcinku wirus = leżeć)

wtorek, 26 czerwca 2012

Jedzmy kwiatki: CHABRY. Co suszyć i jak suszyć by były niebieskie.


Chabry, intensywnie niebieskie, znamy wszyscy jako popularny chwast zboża.
Czy wiecie, że można płatków kwiatów użyć do herbaty? Nie wiem, czy należy robić herbatkę z chabrów samych, ale jako dodatek na pewno może być. A jak się rymuje: herbatka z bławatka.
Jeśli przyjrzycie się mieszankom herbat, takim ze sklepów herbacianych, to w tych, gdzie są płatki kwiatów możecie je zobaczyć - ususzone, ale nadal obłędnie niebieskie płatki chabrów.

Kiedy robiłam zdjęcia do tego odcinka, to w obu moich aparatach fotograficznych balans bieli nie radził sobie z tak intensywnym niebieskim. Nawet w tym aparacie, który uchodzi za przodownika, jeśli chodzi o ustawianie balansu kolorów. Nic z tego. Aparat usiłował „wyrównać” i potem zdejmowałam ręcznie nadmiary innych kolorów, tak by przywrócić właściwy, naturalny, intensywny odcień.

Co suszymy?
Duże płatki boczne. Środkowych, krótkich, małych i ciemnych nie odrywamy.

Jak ususzyć, żeby nadal były tak niebieskie?
Cała tajemnica suszenia chabrów polega na tym, że trzeba to robić w cieple. Inaczej zbledną. Należy oberwać płatki, te brzeżne, duże, niebieskie, i na talerzu lub blasze podgrzać. Źródłem ciepła może być piec, blacha kuchenna lub piekarnik, wszystkie wersje dobre.

Zaletą suszenia jest krótki czas – płatki są tak delikatne i cienkie, że ususzenie talerza płatków zabiera mi od 1 do 10 minut.

Wadą – jeśli podgrzewamy, to przy zbyt wysokiej temperaturze płatki będą chciały się przypalać i przylegać do dna naczynia. Ja używałam blachy pieca rozgrzanej na tyle, by z trudnością dotknąć ręką, na tym stawiałam metalowy talerz i często mieszałam widelcem. Jeśli bardzo chciały przywierać, to podkładałam coś pod blachę, choćby metalową łyżeczkę, żeby odsunąć od ciepła, oraz mieszałam częściej. Całe suszenie trwa na tyle krótko, że łatwo tego dopilnować, wystarczy kilka minut i gotowe. Jeśli używasz piekarnika, czy kuchenki to po prostu odsuń na chwilę od źródła ciepła i pomieszaj, i już. To bardzo wdzięczny obiekt do suszenia, bo szybciutko mamy gotowy efekt. A jakie niebieskie! Jeszcze bardziej niż świeże kwiaty!!!  Popatrzcie na zdjęcie poniżej. I do tego bardzo przyjemnie, owocowo i słodko pachną.

Jak transportować ziele?
Urwany na polu bukiet można po prostu nieść w ręku, albo wsadzić w kosz czy łubiankę, ale lepiej nie chować do foliowej torby, bo się zaparzą płatki. Potem można wsadzić do wazonu, żeby nie zwiędły. Oberwać płatki tuż przed suszeniem. Można obrywać następnego dnia, jak już się odpocznie po spacerze, a tymczasem piękny niebieski bukiecik sobie stoi i cieszy oko… To kolejny miły aspekt.

Ile czasu kwitną chabry?
Lepiej nie trzymać bukietu zbyt długo, bo po dwu trzech dniach kwiaty starzeją się i bledną. Jeśli tylko zaczynają blednąć, natychmiast obrywamy bukiet, te które już zbladły: wyrzucamy.

Natomiast jeśli chodzi o to, ile miesięcy kwitną w polu – to kwitną do jesieni, z tym, że przełom wiosny i lata to okres, gdy jest najwięcej kwiatów, potem już chabry wiążą nasiona i kwitnienie jest zahamowane, ale też znajdziemy kwiaty, tylko mniej. A po żniwach oczywiście zostaną już tylko na miedzach i obrzeżach. Początek lata to dobry czas na ususzenie płatków.

piątek, 22 czerwca 2012

Jedzcie kwiatki: CZARNY BEZ - placki z kwiatów bzu, przepis.



Czarny bez
Kwiatki czarnego bzu są białe. To owoce są czarne, kiedy dojrzeją. Czarny bez to spory krzew, który można spotkać w parkach, na polanach, w wąwozach i na obrzeżach lasów. Baldachy kwiatów czarnego bzu można maczać w cieście naleśnikowym i smażyć, tak jak kwiaty akacji. Bez kwitnie później niż moja ulubiona akacja, z której też można smażyć placuszki, i jak akacji już nie ma to można uprzyjemnić sobie czas takim daniem:

PLACKI z kwiatów BZU CZARNEGO.

Składniki
- baldachy kwiatów bzu
- jajka (kilka sztuk, zależy czy mamy baldachy duże czy małe. Ich wielkość może być od mniej więcej połowy dłoni małej, do dwu dłoni dużych, więc jeden kwiat akurat na jedną patelnię)
- mąka (mniej więcej szklanka)
- są mniej słodkie niż placuszki z akacji, więc można troszkę posłodzić, albo posypać cukrem pudrem na koniec, wedle gustu.

Przygotowanie
Ciasto uzyskujemy roztrzepując jajka i dodając do nich mąkę. Powinno być dość rzadkiej konsystencji i bez dodatku wody, aby lepiej wyrastało, a placki były bardziej puszyste. (Jakby wyszło za gęste to dodać jajko.) Baldachy maczamy w cieście i smażymy na rozgrzanym tłuszczu. Kiedy placek leży na patelni - odcinamy łodyżki kwiatków, tak by można było go odwrócić na drugą stronę. Łodyżki nie są trujące, ale też niezbyt smaczne, a na tyle sprężyste, że trudno byłoby położyć placek „na pleckach”. Odwracamy na drugą stronę i też smażymy na złoty kolor.


I już. Gotowe.


Dobre pomysły:
- Można użyć klasycznego ciasta naleśnikowego, czyli dodać wody lub mleka – wtedy smak jest nieco bardziej skrobiowo-mączny. Co kto lubi.
- Dobrze robi dodatek czegoś kwaśnego do ciasta, na przykład kilku kropel cytryny.

- Kwiaty do smażenia powinny być świeże i najlepiej młode, czyli niedawno rozwinięte z pączków. Przed rozwinięciem pączki wyglądają jak małe, białe kuleczki. Młodsze baldachy są bardziej białe, starsze stopniowo żółkną i na koniec opadają im płatki. Po przekwitnięciu pozostawiają na krzaku zielone kuleczki rosnących owoców. Często na krzaku baldachy są w różnych stadiach kwitnienia, i dlatego można ścinać młode kwiaty do smażenia przez dłuższy czas.


Smacznego!

poniedziałek, 18 czerwca 2012

KREM Z FILTRM UV – jakim filtrem się posmarować?


Jakim filtrem się posmarować, żeby było dobrze?
Jaką liczbę wybrać?
Jaka liczba zapewni dobrą ochronę na cały dzień?


Co właściwe znaczy liczba na filtrze?
Liczba oznacza o ile razy dłużej możemy przebywać na słońcu z ochroną filtrem w stosunku do czasu bez ochrony. Na przykład filtr 4 oznacza, że możemy opalać się 4 razy dłużej niż opalalibyśmy się bez ochrony. A filtr 30 oznacza, że wystawiając się na słońce przez 30 minut, opalimy się tak, jakbyśmy opalali się przez jedną minutę bez żadnej ochrony.

Czy filtr 30 wystarczy na cały dzień?
Załóżmy, że idziemy na cały dzień na kajak, w góry, czy do jakiejś innej czynności, gdzie będziemy eksponowani na słońce. Słońce najsilniej opala miedzy godziną 9 a 16, myślę, że można przyjąć jako rozsądne przybliżenie, że cały dzień na słońcu to ekspozycja na słońce około 8 godzin.
Jeśli posmarujemy się filtrem 30, to dostaniemy taką dawkę słońca, jakbyśmy przez każde pół godziny z tych 8 godzin, wystawili się na słońce przez jedną minutę. Czyli około 16 minut. 16 minut ostrego słońca bez żadnej ochrony. Cały dzień na słońcu z filtrem 30, to tak, jakby być 16 minut na ostrym słońcu bez żadnej ochrony.

A ile minut się opalać?
Proszę zauważyć, że przy rozpoczynaniu opalania (jeśli w ogóle ktoś zdecyduje się opalać, jako, że obecnie nie zaleca się opalania, ze względu na większą częstość nowotworów skóry i zmian skórnych) przy rozpoczynaniu opalania ekspozycja na początku, aby się nie poparzyć, wynosi zwykle 5 do 10 minut. A nie 15 minut. W solariach też zazwyczaj stosowana ekspozycja to 10 minut, dla początkujących 5. Moja skóra jest typową polską bladą skórą, słabo opalającą się. Dla mnie 15 minut ostrego słońca bez ochrony skończy się poparzeniem.

Należy wziąć filtr 60.
Jeśli weźmiemy filtr 60, na cały dzień ekspozycji na słońce, to mamy  odpowiednik około 5-7 minut ekspozycji na słońce bez ochrony. I to będzie dobrze, bo:  po pierwsze: jesteśmy wystarczająco zabezpieczeni, a po drugie: opalimy się lekko. 5-7 minut ekspozycji da niewielką, ale wyraźną opaleniznę. Tak, to nie żadna pomyłka. Filtr 60, zwany też sun-blokerem, przy całodziennej ekspozycji na ostre słońce, zapewni niewielką, ale wyraźną opaleniznę. Właśnie tak. Zaskoczeni? A tak właśnie jest. Dobrze zdawać sobie z tego sprawę.


Jeszcze kilka złotych rad:
- jak się pocimy to krem z filtrem się zmywa i należy się dosmarować
- woda też może trochę zmyć filtr, nawet taki wodoodporny, dobrze się dosmarować.
- koszula z długim rękawem, chusta, kapelusz, czapeczka i spodnie to też sun-blokery. 
- w górach ze śniegiem smarujemy też brodę od spodu, opala to, co się odbije od śniegu..

------
O okularach z filtrem napisałam w odcinku: Okulary przeciwsłoneczne. Zapraszam.

piątek, 1 czerwca 2012

(Nie) BAĆ SIĘ TŁUSZCZU w jedzeniu.


 (Nie) bać się tłuszczu w jedzeniu.

W tym, co jemy, potrzebujemy trochę materiałów budulcowych, trochę białek, trochę tłuszczu, i tak dalej, żeby uzupełnić to, co się zniszczyło i zużyło w organizmie, czy oraz zbudować i wytworzyć to, co rośnie. To jest materiał budulcowy. A spora część tego, co zjadamy to materiał nie budulcowy, a energetyczny. Do spalenia, żeby była energia.

Czyli….

Jeśli dostarczyłeś rzeczy budulcowe, to nie ma znaczenia, w jakiej formie dostarczysz energetyczne. Może być i tłuszcz. Można jeść sam cukier łyżeczką. Tylko trzeba zjeść mniej. Nie polecam. Ale jeśli masz komplet białek, mikroelementów i innych potrzebnych rzeczy to resztę możesz zjeść, w czym chcesz.

- Ale od tłuszczu się tyje!
Nie. Tyje się od nadmiaru.

Jeśli najesz się ciasteczek beztłuszczowych, to utyjesz. Jeśli najesz się mięsa, albo chleba, albo czegokolwiek białkowego, czy skrobiowego w nadmiarze - to utyjesz. I to całkiem bez tłuszczu utyjesz.

Właśnie po to piszę ten odcinek. Proszę przestać się tłuszczu bać. Proszę jeść mądrze: urozmaicone i z umiarem. Nie tyje się od tłuszczu, tyje się od nadmiaru! Jedyny kruczek dotyczący tłuszczu jest taki, że jest on jest wysokoenergetyczny, więc mniejsza porcja daje tyle samo energii, co większa porcja nietłustego jedzenia. Ale można go jeść.

W dodatku: tłuszczu rozpuszczają się witaminy i trochę tłuszczu w diecie jest zwyczajnie i po prostu potrzebne. (O tym napisałam w odcinku „omasta”). Zwykłego tłuszczu, nawet nie „omega-numer-któryś-super-zdrowe”. Zwykłego tłuszczu potrzeba.



Na koniec podsumowanie: można jeść tłusto, jeśli się je mniej.  Proszę nie demonizować tłuszczu. Jest potrzebny.

---------
Pokrewne tematy z rozdziału NADWAGA:
 Miłego czytania

wtorek, 29 maja 2012

Akacja (robinia), przepisy: PLACUSZKI Z AKACJI


Akacja.  Znane, popularne drzewo. Fachowo nazywane robinią akacjową. Wiecie, że można jeść kwiatki? Zrobiłam sobie ostatnio placuszki, i tak mi zasmakowały, że następnego dnia powtórzyłam zabawę.


 Placuszki z kwiatów akacji:

Składniki
(porcja na jedną patelnię, tak na próbę czy smakują)
- Kilka kwiatostanów robinii
- Jajko
- Parę łyżek mąki
- Coś kwaśnego: jabłko, rabarbar, jakieś niesłodzone owoce ze słoika, lub parę kropel cytryny.
Ewentualnie cukier, ale odradzam, robinia, czyli akacja sama w sobie jest wyraźnie słodka.
  
Przygotowanie ciasta:
Mąkę roztrzepać z jajkiem. Dodać tyle mąki żeby ciasto było dość rzadkie.  Nie dodawać wody, to placuszki ładnie wyrosną (wariant z wodą opisałam na końcu i wyjaśniłam czemu lepiej bez wody). Dodać kwaśny element.

Kwiatki: Tu są dwie szkoły:

- albo maczać cały kwiatostan łapiąc za ogonek, tak ja na zdjęciu.

- albo oberwać same kwiatki do ciasta, one łatwo się oddzielają od ogonków, wymieszać z ciastem i nakładać placki na patelnię łyżką.

Wypróbowałam obie wersje,  i jestem zwolennikiem szkoły „same kwiatki”, bo łodyżka właziła w zęby, i nie bardzo mi się to podobało. A poza tym łatwiej dołożyć te dodatki kwaśne, jak jest to wszystko razem wymieszane.

Smacznego. Mi ogromnie zasmakowały.                                                      


WARIANT: w cieście naleśnikowym (czyli z dodatkiem wody lub mleka)

Jestem zwolennikiem samego jajka z mąką, bez wody czy mleka, bo placki ślicznie wyrastają, są bardzo puszyste i  bogate w smaku a to bardziej mi to pasuje do delikatnych kwiatków. Natomiast wersja z dodaniem wody czy mleka do jajka i mąki – czyli klasyczne ciasto naleśnikowe – sprawia, że są bardziej płaskie i bardziej mączno-chlebowe. Co kto lubi.

UWAGA
Przypominam, że stanowczo odradzam jedzenie "wszystkiego". Namawiam na wypróbowane, może nieco zapomniane, ale ZNANE dzikie rośliny jadalne. To, że można zjeść akację, to nie znaczy, że można jeść każdy napotkany kwiatek. Więcej o innych roślinach jadalnych i więcej przepisów znaleźć można w  "PRZYRODNICZE"

Miłej zabawy!

wtorek, 22 maja 2012

ZATRUCIE KONWALIĄ (konwalia majowa, zdjęcia)


KONWALIE

Piękne, a trujące…

Najczęstszy mechanizm zatrucia konwalią jest taki: przychodzi dziecko do domu, spragnione, bo gorąco i łapie szklankę z wodą stojąca na stole i wypija. W wodzie były konwalie, które już zwiędły i zostały wyrzucone.

Podaję autentyczne przypadki zatruć, takie trafiają się na pogotowiu. Spis przyjęć to dobre źródło informacji o mechanizmach zatruć.

Dlaczego dziecko, a nie dorosły? Bo dziecko jest mniejsze, więc trucizna mocniej działa? Nie sądzę. Co prawda dziecko i jest mniejsze, ale konwalia ma bardzo silnie działające substancje i dorosły też powinien się zatruć. Myślę, że raczej chodzi o to, że dorosły jednak obejrzy szklankę z wodą, zanim ją wypije. Dziecko niekoniecznie.
Takiego zatrucia „ze szklanki” można prosto uniknąć, wystarczy sprzątnąć i kwiatki i wazonik.


Natomiast mało kto zrywa konwalie i je zjada. Bo to niezbyt atrakcyjne. Nie to, co jakieś jagódki, czy inne owocki. Nawet niezbyt rozgarnięte dziecko raczej nie będzie systematycznie zrywało i zjadało zielska. Ale raczkującemu dziecku, co wszystko bierze do buzi,  lepiej położyć kocyk z dala od konwalii. Można na trawniku przy stokrotkach.

Konwalie są silnie trujące i warto o tym pamiętać.

Więcej o roślinach trujących, leczniczych oraz jadalnych znajdziesz w rozdziale PRZYRODNICZE

W rozdziale Trudne Tematy powiesiłam odcinek o nieregularnych cyklach. Trudne Tematy się tutaj nie wyświetlają, celowo, a mają oddzielne wejście "od lat 18". Dlatego wspominam, że wieszam, bo może umknąć, a temat ciekawy.
 

poniedziałek, 21 maja 2012

KURZAJKI


Kurzajki

Niewielkie brodawki w kolorze skóry,  zazwyczaj na skórze dłoni.
(Sporo osób mających kurzajki, zna sprawę i umie je jednoznacznie rozpoznać. Świadomie nie będę robić wykładu różnicowego, co jest kurzajką, a co inną brodawką. Jeśli masz coś na ręku, czego nie jesteś pewien, pokaż lekarzowi. Proszę unikać diagnozowania się samemu. Ba, nawet lekarze mają się sami nie diagnozować! Naprawdę, tak uczą i są powody ku temu.)

Kurzajki to choroba wirusowa. Zakaźna. Co nie znaczy, że każde uściśnięcie dłoni osobie z kurzajką skończy się masą brodawek.

Po informacji o tym, że to choroba wirusowa, pewien mój znajomy wykrzyknął:
- Ach! To dlatego, miałem ciągle nowe, jak chodziłem do uczelnianej pracowni komputerowej! A potem, jak już miałem własny sprzęt, to skończyło się jak nożem uciął!
No, cóż…. Dokładnie tak..

Czy mogę z ręki przenieść na twarz?
Kurzajki lubią skórę dłoni. Zaraz będzie pytanie, co to znaczy lubią. To znaczy, że występują na dłoniach, a poza dłońmi to wyjątkowo rzadko i wtedy jest to nietypowa sytuacja. Jeśli chodzi o biochemiczną stronę lubienia, to przypuszczalnie rozpoznają jakieś białko i dlatego „lubią” dłonie. A wirusy zapalenia wątroby „lubią” nie dłonie, a wątrobę.

Jak leczyć:
Są dwie metody zasadnicze
- usunąć miejscowo – szybko, tylko że to boli. Ale problem z głowy.
- smarować podrażniaczem - przez 2 miesiące. Trwa, ale nie boli.

Usuwanie miejscowe:
Do wyboru wymrażanie ciekłym azotem, chyba najpopularniejsze, ponadto wypalanie, ewentualnie jakieś formy wyłyżeczkowania. Wszystkie te okrutne formy stosujemy wobec kurzajki, ale nie na skórę obok. Skóra obok ma zostać.

Smarowanie:
Nie wiem co jest dostępne w tej chwili na rynku, a za czasów studiów, był jakiś preparat w formie lakieru, czy takiej zastygającej białej papki, którą należało położyć na kurzajkę, ale nie na skórę obok. Jeśli skapnęło czy spłynęło, to szybko wytrzeć. A to dlatego, że w takim preparacie to nie było nic specjalnego antywirusowego, tylko po prostu… środek silnie drażniący. Poważnie. A przypuszczalny mechanizm działania: podrażnia i aktywizuje system immunologiczny. I dlatego kurzajka ginie.

Nieleczone kurzajki:
Nieleczone po pół raku giną same. Znaczy ginie stara kurzajka, ale jeśli w międzyczasie dała początek nowym, to te nowe znowu posiedzą na rękach około pół roku i mogą dać początek…. I tak w kółko. Dlatego lepiej poleczyć.

U osób z zaburzeniami odporności
U takich osób kurzajki się nie leczą, albo leczą dużo dłużej niż pół roku. Dlatego, że źle działa system immunologiczny takiej osoby. I u tych osób nie wystarczy smarowidło drażniące i kurzajki się źle leczą. Trzeba leczyć koniecznie u specjalisty i leczyć starannie, bo z drobiazgu może się zrobić spory kłopot.
Jeśli jesteś domownikiem osoby z obniżoną odpornością (na przykład kimś po przeszczepie, z chorobą nowotworową, czy z obniżeniem odporności z innego powodu), to przelecz sobie kurzajki, jeśli je masz. Nie dla siebie, bo może wydaje Ci się to małym problemem, bo może faktycznie jakaś drobna brodawka, co sama odpadnie za jakiś czas, nie jest godna uwagi. Nie dla siebie. Ale dla tej osoby, żeby jej nie zarazić. Bo ona może mieć problem i duży i długi. Żeby jej tego oszczędzić.

niedziela, 20 maja 2012

Jedzmy kwiatki: KWIATKI SZCZYPIORU

Kwiatki szczypioru (ogrodowego.)

Fioletowe pędzelki. Na zdjęciu są pączki, niedługo przed rozwinięciem.


Jadalne.
Jadalne, ale to źdźbło szczypioru, na którym jest kwiatek, robi się twarde. Nie jest trujące, można je jeść, tylko nie jest to specjalnie smaczne. Źdźbła z pączkami najpierw są miękkie.
Dlatego ogrodnicy hodujący szczypior zrywają kwiaty: żeby uniknąć twardnienia źdźbła. Szczypior kwitnie na wiosnę, i jak mu się wiosną kwiatki zerwie, to potem latem i jesienią już jest spokój.

To kiedy jeszcze jeść, a kiedy nie?
Pomacać. Jak źdźbło z kwiatkiem jest wyraźnie twardsze niż zwykłe źdźbła, to nie jeść. Jak tylko trochę, to jeść. Te na zdjęciu, o dziwo, były miękkie, mimo tak dużych pąków. Może dlatego, że bardzo szybko rosły po upałach i deszczach i nie zdążyły stwardnieć. Zwykle ta wielkość pąków sprawia, że szczypior już nie jest smaczny.

Jak jeść kwiatki?
Dowolnie. Ja pokroiłam, jak zwykły szczypior, do pasty z białym serem i rybą, zwanej awanturką. Ale tak samo dobrze będzie do białego sera, gdzie fiolet kwiatków da dodatkowy akcent kolorystyczny, do jajecznicy, pasty jajecznej, na posmarowany masłem chleb, do posypania surówki, czy do innych rzeczy.


Więcej podobnych tematów w rozdziale: PRZYRODNICZE